Pokochaj pszczoły
Marek Morawski spełnia się w tym, co robi – to widać na pierwszy rzut oka
Marcinkowice Opowieść pszczelarza
Kiedy 18 lat temu Marek Morawski zaczynał hodować pszczoły, nie przypuszczał, że w nowym fachu czekają go takie osiągnięcia. Gdyby nie jego ambicja, można by powiedzieć, że to wszystko przyszło mimochodem. W ubiegłym roku złoty medal w konkursie Urzędu Marszałkowskiego na najlepsze gospodarstwo pasieczne w województwie. Wcześniej w tym samym konkursie zgarnął trzy medale: dwa brązowe i jeden srebrny. Od lat jest „towarem eksportowym” Dolnego Śląska – reprezentuje nasz region na ogólnopolskich targach rolniczych „Polagra”, oraz na zagranicznych: w Berlinie, Paryżu i w Brukseli. Jego obecność w tych miejscach nie ogranicza się do wystawiania produktów – wygłasza prelekcje o pszczelarstwie. A wszystko zapowiadało się tak niepozornie….
Ule dla ozdoby
- Nie myślałem wcale o hodowli, chciałem tylko ozdobić swój ogród pustymi ulami – wspomina. Tymczasem jego kolegę spotkały osobiste problemy i nie miał już tyle czasu na zajmowanie się pszczołami. Postanowił, że podaruje Markowi pięć uli z pszczelimi rodzinami.
Świetnie, zamiast ozdoby – wyzwanie. Marek nie miał pojęcia o hodowli pszczół. Ale rozejrzał się dookoła i szybko znalazł swojego mistrza. – Piękną pasiekę miał w Lizawicach Czesław Świerczyński – opowiada. – Zgodził się, abym dowiózł tam swoje ule, pracował razem z nim i wszystkiego się uczył. Patrzyłem, jak kręci miód, że ma silne pszczoły i myślałem sobie, że muszę mieć to samo!
W końcu role się odwróciły – mistrz mógł się uczyć od swojego wychowanka. Morawski parł do przodu. Rozbudowywał pasiekę. Ale nie poprzez kupno nowych rodzin – to było zbyt drogie. Zresztą Morawski ocenia, że pszczelarstwo, podobnie jak myślistwo – to kosztowne zajęcie. Pasieka, narzędzia, punkt sprzedaży – żeby dobrze wystartować, potrzeba 30-40 tys. zł. Hodowca z Marcinkowic znalazł więc tańsze sposoby na rozwój swojej pasieki. Jednym z nich jest przechwytywanie rojów. – Moja żona jest już w tym specjalistką – mówi. – Podchodzi do roju, zawieszonego na drzewie, spryskuje go wodą, żeby był spokojniejszy i wrzuca do skrzynki.
- A jeśli się okaże, że to pszczoły innego hodowcy? – pytamy.
- Takie przypadki reguluje prawo pszczelarskie. Jeżeli w ciągu trzech dni nie zgłosi się pszczelarz, któremu rój wyszedł z ula, pszczoły mogą zostać w nowej pasiece – odpowiada.
Inna metoda polega na przeniesieniu części pszczół do nowego ula i dokupieniu nowej matki. I tak przez lata Morawski dorobił się 120 rodzin. Dzięki dużej ostrożności, jego pszczoły nie są dziesiątkowane przez choroby, na co tak narzekają inni hodowcy. Morawski tłumaczy, jak rozprzestrzeniają się choroby – na zbieranie nektaru z wrzosu co rok przyjeżdżają tysiące pszczelarzy ze swoimi ulami. Wtedy najłatwiej może dojść do zarażenia. Dlatego on w miejsca najbardziej uczęszczane po prostu nie jeździ.
Wykłady na „Polagrze”
Przy okazji załatwiania dotacji unijnej przetarł sobie szlaki w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa oraz w Urzędzie Marszałkowskim. Tam poznał Ryszarda Czerwińskiego, urzędnika odpowiedzialnego za kreowanie produktów regionalnych. Obaj przypadli sobie do gustu. Czerwiński zaprosił skromnego pszczelarza z Marcinkowic na jedną z największych imprez rolniczych w Polsce – targi „Polagra”: – Kiedy zobaczyłem, jakie firmy wystawiają się na stoisku Dolnego Śląska, jak w każdym detalu są profesjonalnie przygotowane – chwyciłem się za głowę. – Co my tu robimy? – pytałem żonę. Był skłonny do wycofania się. Ale Czerwiński nalegał, żeby zostać. Tak więc na następną edycję Morawski przygotował się solidnie. Wydrukował etykiety, opakowania i ulotki, wywiesił banery. No i osiągnął to, co zamierzał – jego stoisko robi wrażenie. Potem kolejna niespodzianka. Został poproszony, żeby powiedział coś o pszczelarstwie uczestnikom targów. Cóż prostszego – zgłosić się do pasjonata jakiejś dziedziny, żeby przybliżył ją szerszej publiczności, a on jest wdzięczny, że może o tym mówić. Tak też było z Morawskim – pierwszy wykład poszedł jak z płatka. Pomogło mu, że pożerał lektury z pszczelarstwa, choć decydujące było jego własne doświadczenie. – Komuś się wydaje, że po przeczytaniu iluś książek, wie już wszystko o pszczołach – mówi. – Niczego nie wie, dopóki nie spróbuje.
Trema odezwała się przy drugim wystąpieniu, kiedy zrozumiał, co się wokół niego dzieje. Miał przemawiać do tysięcy uczestników – jego wystąpienie było transmitowane do wszystkich pawilonów, a w dodatku odpowiadać na pytania. Co będzie, jak ktoś go przyłapie na niewiedzy? Ale i z tej próby wyszedł zwycięsko. Teraz wygłasza prelekcje o pozyskiwaniu miodu, gatunkach, walorach smakowych, oddziaływaniu na zdrowie, o chorobach pszczół i o tym, jak rozpoznać miody fałszowane. Podczas międzynarodowych targów w Brukseli po europarlamencie oprowadzała go Lidia Geringer-de Oedenberg.
Konkurencji się nie boi
Przyznanie złotego medalu za najlepszą pasiekę na Dolnym Śląsku traktuje jako uznanie dla swojej pracy. Pokonał 80 hodowców, a jury sprawdzało dosłownie wszystko: czystość pasieki, sprzęt, zaświadczenia weterynaryjne i całą dokumentację. Potem szczegółowy egzamin teoretyczny. Musiał się wykazać kompleksową wiedzą – w komisji zasiadali specjaliści z różnych dziedzin.
Morawski nie boi się konkurencji, ale wszystko wskazuje na to, że konkurencja zaczyna się go bać. Pszczelarze na dożynkach w Sobótce zwrócili się do organizatorów, aby zakazali wystawienia się hodowcy z Marcinkowic. Mimo to przyjechał, zajął miejsce nie obok kolegów z branży, lecz na stoisku gminy Oława. Na współpracy z województwem wychodzi na swoje, dlatego nie uczestniczy we wszystkich imprezach pszczelarskich w naszym mieście. Ale nie jest też tak, że w ogóle nie udziela się na miejscu – dwa jego artykuły znalazły się w katalogu produktów lokalnych ziemi oławskiej. Jakie ma plany na przyszłość? Przede wszystkim uruchomienie rozlewni miodu. O innych zamierzeniach nie wspomina, ale z dewizą, że nie można stać w miejscu, lecz ciągle się rozwijać – może być pewny o swoją przyszłość.
Xawery Piśniak
xpisniak@gazeta.olawa.pl
Źródło: Pokochaj pszczoły