Kielich
Rok 1427
Od pieca szklarskiego buchał żar wprost nie do wytrzymania. Hannos był do tego przyzwyczajony. Już jako dziecko pomagał ojcu wytapiać szkło. Pamiętał jak przez mgłę dzień Świętej Katarzyny roku pańskiego 1405, gdy bracia Liebenthal sprzedali las wraz z hutą rycerzowi, panu Gotsche Schaff. Nowy właściciel pozwolił szklarzom świętować z tego powodu aż trzy dni. Przypomniał sobie ojca, który szczęśliwy i kompletnie pijany leży przed chatą w Syfridischaw. Wielmożny pan Gotsche rozwinął produkcję szkła na wielką skalę. Ale to było dawno temu. Hannos, teraz już jako dorosły mężczyzna, w dalszym ciągu pracował w leśnej hucie należącej do rodziny Schaffów. I był im za to wdzięczny. Powiedzieć, że lubił swoją pracę, to byłoby mało. Ona stała się jego pasją, zwłaszcza od chwili, gdy usłyszał o tym, że są podobno jacyś Wenecjanie, kimkolwiek oni są, co opanowali umiejętność produkcji szkła w kolorze czerwieni. Jakże skromnie wyglądało to zielonkawe szkło, które od lat wytapiał. Próbował już wszystkiego. Specyfików pochodzenia roślinnego, zwierzęcego, a też i minerałów – wszystko, by nadać masie szklarskiej pożądany kolor. Nic z tego. W końcu zaczął podejrzewać, że o tym rubinowym szkle ktoś mu zwyczajnie naopowiadał bajek. Takiego szkła nie da się zrobić! Nadzieja powróciła, gdy w okolicy zaczął się kręcić Obcy. Kompani, szklarze, ostrzegali go przed nim, twierdząc, że to czarownik i alchemik. Hannos nie miał pojęcia, czym zajmuje się alchemik, ale dla jego potrzeb czarownik mógł okazać się przydatny. Od tamtej pory, gdy wyruszał wozem po opał do pieca, rozglądał się bacznie po lesie. Mijały dni. Pewnego poranka zobaczył pochylone nad strumieniem plecy Obcego, a gdy ten wstał, nie sprawiał wrażenia zaskoczonego spotkaniem. Po powitaniu nie zwlekając Hannos przystąpił do rzeczy. – Chciałbym zrobić rubinowe szkło. Czy wiesz może jak tego dokonać? – zapytał z nadzieją w głosie. Alchemik, najwyraźniej nieco zdziwiony obcesowością szklarza, po dłuższym namyśle, obracając w palcach kamyk, który właśnie wyłowił z wody, zaczął opowiadać dziwne rzeczy. O tym, ze wszystko na świecie dąży do przemiany, wystarczy się tylko rozejrzeć, aby to dostrzec. Że są sposoby, aby móc kierować taką przemianą i ją przyspieszać. Że posiadając odpowiednią wiedzę można przemienić coś w zupełnie innego. I że podobne oddziałuje na podobne. – Gdzie mieszka najgłębsza czerwień? – zapytał w końcu. – Pomyśl o tym – dodał. Szklarz miał mętlik w głowie. W życiu nie słyszał tak uczonego gadania. Spodziewał się prostej rady, a otrzymał zawiłe tajemnice. Obcy wyglądał, jakby już skończył i zbierał się do odejścia. Nie wiedząc co powiedzieć, Hannos z obawą w głosie zapytał jeszcze: – Podobno za pomocą czarów potrafisz zamienić piasek w złoto? – Rzecz nie w złocie, lecz w przemianie. Podczas mszy wino zamienia się w krew Chrystusa, prawda? – opowiedział zagadnięty, dziwnie się uśmiechając. Odchodząc w głąb lasu zostawił na mchu małe zawiniątko. Odwrócił się po chwili i rzekł : – Spożyj to przed snem, a być może odkryjesz rozwiązanie.
Połykając coś, co smakowało jak suszone grzyby, Hannos sądził że śmierć jest blisko, a Alchemik po prostu go otruł. Gdy poczuł piasek pod powiekami i otuliła go przyjemna miękkość, złe myśli odeszły. „Po co właściwie miałby mnie truć?”, wymamrotał sam do siebie i zasnął. Śniło mu się, że jest w kościele, a kapłan podnosi do góry kielich z rubinowego szkła, wykonany przez Hannosa. Światło wpadało przez malutkie okienko. Czerwone refleksy przesuwały się po ścianach prezbiterium. Szklarze, górnicy i miejscowi kmiecie cmokali z zachwytu. A jego rozpierała duma. Posiadł tajemnicę. Rano jak zwykle ruszył do pracy. Musiał pokonać spory kawałek drogi, aby dotrzeć do huty, która w poszukiwaniu drewna, coraz to bardziej odsuwała się ode wsi. Rozmyślając nad tym co mu się przyśniło, i o tym, co powiedział mu Obcy, zaczął robić porządki wokół hutniczego pieca. „Gdzie mieszka najgłębsza czerwień?”, powtarzał w myślach. Podnosząc z ziemi kawałki potłuczonej donicy szklarskiej głęboko zranił się w rękę. – Krew! – wykrzyknął, wzbudzając śmiech i politowanie wśród towarzyszy pracy. – Krew… – powtórzył cicho, sam uśmiechając się od ucha do ucha. Raz w miesiącu w miejscowym kościele odprawiana była msza celebrowana przez cystersa, który przyjeżdżał z Ciepłych Wód. Hannos postanowił z nim porozmawiać. W końcu to on był strażnikiem tajemnicy przemiany wina w krew. On będzie wiedział. Po mszy zagadnął go na schodach kościoła. Nie wiedział od czego zacząć. Nigdy nie przepadał za duchownymi. Nie rozumiał ich i tej aury świętości, która ich otaczała. – Chciałbym zrobić kielich mszalny z rubinowego szkła. Ale mam problem z kolorem, bo… – zaczął niepewnie. – Nie używamy w liturgii naczyń ze szkła – przerwał mu mnich marszcząc czoło. – Ale dlaczego? Chodzi o krew Chrystusa, która… – próbował dalej. – Milcz, głupcze! Jeżeli nie chcesz mieć kłopotów! – wybuchnął gniewem mnich, zmieniając się z pulchnego ojczulka w nieledwie anioła z gorejącym mieczem. – Widzę, że husycka zaraza dotarła już nawet w tę leśną dzicz. Milcz! I precz mi z oczu! – wycedził przez zęby. Do szklarza dotarło, że mnich nigdy nie zdradzi mu tajemnicy. O co mu chodziło z tymi husytami? Słyszał gdzieś o nich, ale się nimi nie interesował. Miał inne sprawy na głowie. Postanowił wypytać o nich na jarmarku kupca z Czech. Wypytał – i dowiedział się, że są wielkimi wrogami Kościoła i że podczas eucharystii przyjmują komunię pod dwiema postaciami: Chleba i Wina. I że nienawidzą duchowieństwa i papieża, których uważają za namiestników szatana. A ich znakiem jest kielich! Hannos był wstrząśnięty. Tego wieczora nie mógł długo zasnąć. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, dlaczego wierni otrzymują ciało Chrystusa, a do krwi ma dostęp tylko kapłan. Przecież ciało bez krwi jest martwe… – Mój Boże! Martwe! – wykrzyknął i zerwał się z posłania. – Oni zabijają… Boga – wyszeptał. Już wiedział, że jutro ruszy do Czech. Czuł, że tam za górami kryje się tajemnica rubinowego szkła. Miał tutaj tylko jeszcze jedną sprawę do załatwienia.
Ciało cystersa znalazł grabarz. Leżało między grobami na przykościelnym cmentarzu. Mnich miał szeroko rozciągnięte ramiona jak lustrzane odbicie Zbawiciela, poderżnięte gardło i przecięte żyły na przegubach. Na jasnym habicie, na piersiach. połyskiwał wymalowany krwią szkarłatny kielich. – Najświętsza Panienko! – wykrzyknął grabarz, parokrotnie żegnając się znakiem krzyża. Pobiegł zawołać mieszkańców Syfridischaw. Po dłuższej chwili stali oni nad ciałem mnicha, wpatrując się w jego szeroko rozwarte przemienione oczy, które miały wyraz kogoś przyłapanego na kłamstwie. Na pobliskich kępach trawy połyskiwały kropelki krwi jako żywo przypominające łezki szklarskie, tylko, że te były rubinowe. Mieszkańcy popatrzyli na siebie z trwogą. Wiedzieli już, że husyccy Boży Wojownicy są blisko, bardzo blisko, ale nie wiedzieli jeszcze, że świat który znali, i w który wierzyli, właśnie się skończył.
[David B., op. cit.]