Długie oczekiwanie na efekty eko
Właśnie gdy miałem zabierać się do napisania comiesięcznego felietonu, otrzymałem informację z redakcji, iż bieżący numer DV będzie ekologiczny. Jakoś nie zdążyłem spytać, czy mam przez to rozumieć, że papier będzie może jakiś biodegradowalny i zniknie zanim czytelnik doniesie egzemplarz do domu, a może będzie sprzedawany w sklepach ze zdrową żywnością? Dobrze, że nie zacząłem już wcześniej pisać na inny temat, bo praca i prąd poszłyby na marne. No i oczywiście wytworzony dwutlenek węgla, przy wzmożonym wysiłku i pracy urządzeń zwiększyłby efekt cieplarniany. Zgroza. Kamień spadł mi z serca.
A propos dwutlenku węgla – gazu, jak można by sądzić z powszechnej, globalnej nagonki na tego biedaka – przeklętego, choć ze szkoły podstawowej powinniśmy wiedzieć, że w gruncie rzeczy życiodajnego. Przecież to podstawowe źródło, obok energii słonecznej i wody, budulca wszelkich organizmów. Sformułowania: gaz cieplarniany i efekt cieplarniany stały się już powszechnym synonimem zła, zabijającego naszą planetę. Prawda jest taka, że ani ich ubytek, ani nadmiar planety nie zabije, ale nas już może. Zwłaszcza jego brak. Bo przecież to dzięki efektowi cieplarnianemu możemy na naszej planecie żyć w jako takim ciepełku. CO2 stał się też wytrychem marketingowym. Liczne urządzenia informują nas, ile to tego gazu właśnie wyprodukowały, albo wręcz przeciwnie (to znaczy może nie bezpośrednio one, ale elektrownie, które produkują prąd na potrzeby tychże urządzeń). CO2 staje się jakimś wręcz mitycznym bożkiem, i to nie tylko marketingowym, ale i politycznym. Nikt go nie widzi, a każdy wierzy, że istnieje – i to na naszą zgubę. Nikt też nie jest w stanie sprawdzić prawdziwości informacji o zaoszczędzonych tonach tego gazu w wyniku zastosowania takiej to, a takiej technologii. Eksponuje się, że dane urządzenie pobiera mało prądu, dzięki czemu emisja CO2 jest mniejsza. Ale jaki był koszt ekologiczny badań i produkcji?
Coraz częściej dopuszczane są do głosu opinie naukowców rozwiewających ekologiczne mity. Ponoć – jak wskazują badania – korzyść ekologiczną ze stosowania baterii słonecznych przynosi dopiero kilkanaście lat ich użytkowania, co się prawie nie zdarza. Więc zachwalanie urządzeń, które z nich korzystają, jest tylko chwytem marketingowym. Nastała po prostu moda na ekologię. Polityczna poprawność nakazuje publicznie bić się w piersi i stosować się do różnych norm, więc producenci sprzętów wszelkiej maści skrzętnie to robią. Czasem tylko połowicznie. Od wielu lat – od czasu postępującej globalizacji, rozpakowując niejedno urządzenie, z opakowania wypadają książki – instrukcje obsługi, informacje gwarancyjne wydrukowane w kilku/kilkunastu językach. Tak jest pewnie producentowi wygodniej i taniej, ale jeśli policzymy ile tych zbędnych stron w niepotrzebnych użytkownikowi językach ląduje w śmieciach na całym świecie, to chyba wątpliwości co do szczerości ekologicznych intencji są uzasadnione.
Gdyby przestawić wszystkie samochody na zasilanie elektryczne, trzeba by wybudować tysiące elektrowni, które trułyby jeszcze bardziej, a gdyby przejść na biopaliwa – pomarlibyśmy z głodu.
Może i urządzenia są bardziej „ekologiczne”, ale za to powstaje ich więcej, rośnie ich sprzedaż i presja na kupowanie co raz to nowych modeli lub mało potrzebnych, ale efektownych gadżetów. Superekologicznym wydarzeniem jest obecna wystawa Expo 2010 w Szanghaju. Tylko czy naprawdę można uwierzyć w to, że przygotowanie tego typu imprez za gigantyczne pieniądze wyjdzie naturze na plus? Bo ekologia to także gigantyczne pieniądze. Do zarobienia.
Jak zwykle najlepiej byłoby się odwołać do zdrowego rozsądku, zachowania umiaru. Nadgorliwość i przesada nie wychodzą na dobre i oby nie było tak, jak w eko-dowcipie, w którym jeden jaskiniowiec mówi do drugiego: – Pijemy krystalicznie czystą wodę, oddychamy nieskażonym powietrzem, jemy organiczne jedzenie. Dlaczego więc umieramy w trzydziestym roku życia?
Janek Konieczny
Źródło: Długie oczekiwanie na efekty eko